Wycieczka w przeszłość
W okresie przed i po powstaniu listopadowym (do roku 1847) jedną z najpopularniejszych postaci warszawskich był Ludwik Adam Dmuszewski. Aktor, autor dramatyczny, tłumacz, dyrektor teatru, dziennikarz w jednej osobie, znany był ze swej wszechstronnej działalności i ze swych zabawnych dziwactw. Pozostawił po sobie bogaty dorobek literacki, którym zasilał ówczesny teatr warszawski.
Leon Schiller, mistrz w wyszukiwaniu smaczków w starych szpargałach teatralnych, natrafił w swych poszukiwaniach i na Dmuszewskiego, na ego komedio-opere "Szkoda wąsów". Pociągała go swą zabawną, staroświecczyzną z jaką osnuwa akcją na typowym dla XVIII wieku motywie walki sarmatyzmu z zachodnimi "nowinkami". świeżością i urokiem. Swoim zwyczajem dokonał swobodnej przeróbki tego starego wodewilu i nic nie uroniwszy ze staroświeckich uroków, okrasił go szelmowskim spojrzeniem z przymrużeniem oka. Znakomita znajomość realiów tamtej epoki ułatwiła Schillerowi przybliżenie do dzisiejszego widza ludzi, którzy chadzali jeszcze do teatru Bogusławskiego, bywali w kawiarni "Na Suchym Lesie" na Długiej, czytywali drukowany na Wierzbowej "Kurier Warszawski", którego pan Dmuszewski był redaktorem i potrafili się już śmiać ze sporów osiemnastowiecznych, od których dzieliło ich zaledwie kilkadziesiąt lat. Tą oto przeróbką schlllerowską Dmuszewskiego, w której rządzi sentyment z humorem i staroświecką piosenką wskrzesił teraz na swej małej scenie Teatr Dramatyczny. A zrobił to przyznać należy, z niebywałym wdziękiem. Reżyseria Irmy Czaykowskiej okazała się czuła na wszystkie odcienie uroków tego widowiska, nadała mu też znakomite tempo i odpowiednią obsadę. Czegóż trzeba więcej? Widzowie bawią się wyśmienicie, oklaskują z zapałem w czasie akcji zarówno prześliczną i pomysłową scenografie Zenobiusza Strzeleckiego, jak kostiumy, jak przede wszystkim wykonawców.
Wodewil bowiem grany jest wyśmienicie przez cały zespół. Na pierwszym miejscu wymienić należy z pewnością uroczą, pełną temperamentu swobody i co bardzo ważne, prostoty Joannę Jedlewską w roli klasycznej subretki Dorotki, spiritus movens całej akcji. Jedlewską podbiła serca wszystkich widzów swą śliczną i bezpośrednią grą. Jej "panienkę" Teresę grała Anna Wesołowska, mniej mająca pola do popisu.
Męskie role obsadzone były bardzo trafnie. Począwszy od Zdzisława Leśniaka w roli Arlekina po mistrzowsku prowadzącego jedyną w swoim rodzaju, bo mimiczną konferansjerkę okraszoną szczerym humorem, poprzez bardzo zabawnego szlagona pana Anzelma, którego grał Jarosław Skulski, amanta w dwu postaciach młodego i starego Erasta w interpretacji Wojciecha Pokory aż do budzącego wybuchy śmiechu zarówno wyglądem jak grą Józefa Nowaka w roli Orgona - wszyscy byli rozbawieni i szczerze bawili publiczność.
Na zakończenie dano kuplety współczesne pióra Jurandota. Mimo że były zgrabne, melodyjne i zabawne, mam wrażenie, że mąciły nieco ów nastrój slaroświecczyzny. tak umiejętnie wydobyty przez Leona Schillera i tak pieczołowicie zachowany przez reżyserię.
W sumie śliczne, wesołe i beztroskie, przedstawienie.